poniedziałek, 4 stycznia 2021

7. Septimus Malfoy

edytuj post! +

 4. Septimus Malfoy – braterstwo – manipulacja


1743 r.

Noc była ostatnią porą dnia, jaką Septimus by wybrał, aby wymknąć się z Malfoy Manor samemu, bez różdżki i z nic nie znaczącą dla postronnego człowieka wstążką w ręce. Nie uważał się bowiem za dzielnego, a ciemność napawała go strachem – przypominała o wszystkich spędzonych samotnie wieczorach w zamknięciu, kiedy nawet skrzaty nie przychodziły, by podać mu jedzenie. Nic tylko mrok, cienie sękatych gałęzi na suficie, trzeszczące łóżko i świadomość, że było się wrogiem we własnym domu.

Ciężka sytuacja jednak wymagała niekonwencjonalnych rozwiązań. Szlachetne pobudki, jak powiedziałby jego ojciec, oraz mizerne uczucia, jak z kolei stwierdziłaby jego matka, potrafiły przenieść morza i góry, nawet przezwyciężyć strach przed ciemnością i karą od rodziców. Chociaż z tym ostatnim bywało różnie – nawet bardzo – w momencie kiedy wymykał się z domu w cienkiej szacie i niezasznurowanych butach, nie bał się ani gałęzi, ani mroku, ani rodziców.

W kilku długich susach, przez które praktycznie stracił dech, znalazł się przy drzewie, obok którego razem z Unctuousem składał przysięgę.

Było chłodno, Septimus czuł to wyraźnie przez narzuconą pelerynę. Liście szumiały, choć nawet wiatr nie wiał; może jakiś demon je poruszał, a może też magia próbowała napędzić mu stracha, dając znać, że powinien zawrócić ku ciepłemu łóżku? Któż to wiedział?

Oprócz świerszczy i dziwnego stukania o drzewo Septimusa nie niepokoiły inne dźwięki, co samo w sobie było powodem do niepokoju, bowiem choć przyzwyczajony do ciszy i spokoju, miał wrażenie, że w taką noc jak ta – uroczystą, poważną, przełomową wręcz – dzwony powinny bić, sowy głośno huczeć, a myszy przemykać między zaroślami, tak by cały świat słyszał o jego czynach.

Wziął kilka wdechów, żeby uspokoić serce i oparł się o drzewo. Nogi miał jak z waty. Gdyby nie adrenalina, prawdopodobnie padłby kolanami na mokrą trawę i się przeziębił lub, co jeszcze gorsze, ubrudziłby ubranie, o czym skrzaty nie omieszkałyby poinformować rodziców, a stąd prosta droga ku okrutnej karze.

W nocy Malfoy Manor wyglądało dużo straszniej niż przez dzień; łukowate okna przypominały te w wieżyczkach, w których był zamknięte księżniczki; grube mury równie dobrze nadawałyby się do odparcia ataków wroga, a spiczaste dachy zdawały się zostać przygotowane tylko po to, by w razie wypadku nadziać na nich nieprzyjaciół.

Albo to po prostu wyobraźnia podsuwała Septimusowi takie obrazy.

Zacisnął wstążkę aż mu kłykcie pobielały i wziął głęboki oddech; miał nadzieję, że już ostatni potrzebny do całkowitego uspokojenia. Przełknął ślinę. Chłód dopiero teraz zaczął docierać do jego rozgrzanego ciała, dając w ten sposób odrobinę orzeźwienia potrzebnego do oczyszczenia umysłu.

— Szeptanko! — zawołał na tyle cicho, by wiatr nie uniósł jego głosu do pokoju rodziców. Spali przy otwartych oknach, więc ryzyko, że go usłyszą, wynosiło około sześćdziesięciu procent – o sześćdziesiąt za dużo.

Skrzatka pojawiła się z pyknięciem. Septimus nie powinien się przestraszyć, w końcu sam ją wzywał, ale i tak drgnął i sięgnął do kieszeni, niby chcąc chwycić za różdżkę, której nie miał.

Szeptanka spojrzała nań łzawymi oczami, strzygąc uszami jak zając i zaplatając dłonie w koszyczek. Nawet się nie rozglądnęła, a już się zgarbiła, a jej oczy rozszerzyły się jak dwie kuleczki.

— Paniczu Malfoy! Panicz nie może się tu znajdować! Jest noc, przeziębi się pan! — skrzeknęła i natychmiast zakryła sobie usta, jakby sama wiedziała, że nie powinna była zachowywać się głośniej.

Septimus przewrócił oczami. Czy wszystkie skrzaty były tak irytujące jak Szeptanka? Prawdopodobnie. Czasami zastanawiał się, po co ją jeszcze trzymali. Czy nie lepiej by było po prostu odciąć jej głowę? O jedno kłopotliwe stworzenie mniej.

— Ciszej — upomniał ją bez większych emocji, choć widmo rodziców wciąż nad nim wisiało i zmrużył oczy. — Rodzice nie mogą wiedzieć, że tu jestem.

Szeptanka jednak niewiele się tym przejęła jak to za każdym razem, kiedy zaprzątała sobie myśli czymś w jej mniemaniu ważniejszym. Doprawdy, trzeba skrócić to stworzenie o głowę. Septimus najchętniej powiesiłby ją w holu jako ostrzeżenie dla każdego źle życzącego gościa jak kończył się brak posłuszeństwa wobec Malfoyów.

— Paniczu, nalegam, byś wrócił do domu. Jest strasznie zimno, a panicz w dodatku się zgrzał!

— Później. — Machnął ręką, nie bacząc na troskę skrzatki. Nie miał czasu ani chęci słuchać jakiegoś głupiego stworzenia. — Najpierw musisz coś zrobić.

Wyciągnął na otwartej dłoni pobrudzoną i zakrwawioną wstążkę. Nie potrafił na nią spojrzeć; wraz z upływającymi dniami wyglądała coraz gorzej – teraz bardziej przypominała podniszczony skrawek materiału wyciągnięty z rynsztoka aniżeli potężny artefakt magiczny, symbol wiecznej przyjaźni. Dlatego też zagapił się w punkt przed siebie: stojący jak w koszmarze dwór, uosobienie jego strachu i niepewności. Wszystko byle nie ta felerna wstążka.

Kiedy tak patrzył w dal, Szeptanka wzdrygnęła się i prędko odwróciła wzrok, a jej długie, pomarszczone palce zaczęły pstrykać, a oczy mrugać. Wyglądało to tak, jakby nagle dostała jakiegoś ataku, niby gotowa do natychmiastowego ukarania się. Septimus jednak nie zważał na to, jak i na fakt, że wkrótce zaczęła płakać i pociągać nosem.

Nie minęło kilka sekund, kiedy spojrzał na nią poważnie, usta zaciśnięte w wąską linię, brwi ściągnięte, rumieniec na twarzy. Chłodne igiełki wbijały mu się w skórę, ręce zaczęły drżeć. Na wydechu powiedział:

— Spal tę wstążkę.

Szeptanka zaskomlała i pociągnęła się za uszy. Zbiła się raz, drugi, trzeci po głowie i skuliła się. Patetyczne stworzenie.

Nie chciał zabrzmieć tak sucho. Koniec końców miał w zamiarze spopielić jedyną rzecz informującą go o stanie Unctuousa. Może powinien przemyśleć swoją decyzję? Nie, na to już było za późno. Postanowił. Uratuje Unctuousa, nawet jeśli ma stracić ostatnią namiastkę ich przyjaźni.

Szeptanka była jednak innego zdania. Kiedy Septimus trzymał na wyciągniętej ręce wstążkę, ona kręciła głową i cofała się, stękając i jęcząc coraz gorzej. W pewnej chwili miał nawet ochotę ją uderzyć lub kazać przypalić sobie dłoń, byleby tylko przestała beczeć.

— Nie, nie, paniczu, nie mogę... — zaszlochała, katar lał się jej z nosa.

Skrzywił się i cofnął rękę. Żadne głupie stworzenie nie będzie dotykało jego wstążki, dopóki nie weźmie się w garść!

— To rozkaz! Masz spalić tę wstążkę.

— Panicz nie rozumie, panicz jest w niebezpieczeństwie! Nie mogę pozwolić, by coś mu się stało!

Zacisnął pięści i wziął głęboki wdech. Ostre powietrze przeszyło jego płuca. A to miała być tylko krótka robota – wezwać skrzata, spalić wstążkę i nim się obejrzy, wrócić pod ciepłą pościel.

— Jestem twoim panem. Masz słuchać moich rozkazów. Każę ci spalić tę wstążkę, i to w tej chwili!

— Błagam, paniczu, nie...

— Masz mnie słuchać!

— Panicz może umrzeć! — krzyknęła wreszcie.

Jak tylko to powiedziała, zakryła usta dłońmi i jęknęła przeciągle. Zaczęła się trząść jak w febrze; później uderzyła się w głowę i pociągnęła za uszy. Przez długie, długie sekundy się okładała, dopóki Septimus, już całkowicie zniecierpliwiony i u skraju porządnego przeziębienia, nie chwycił jej za ręce i szarpnął nią.

— Ciszej bądź! — syknął, obnażając zęby. — Na litość Merlina, zamilcz wreszcie, głupi skrzacie! Obudzisz rodziców!

Nawet nie wiedział, kiedy zaczął drżeć. Skrzatka pociągnęła nosem, a kiedy uwolnił jej ręce, otarła łzy i wzięła kilka urywanych oddechów.

— Szeptanka przeprasza... Nie chce sprawić paniczowi kłopotów — wymamrotała podczas wycierania nosa o brudną szmatę.

Odwrócił głowę, by na to nie patrzeć. Odczekał jakiś czas, póki nie upewnił się, że skrzatka nie wydaje już żadnych dźwięków.

— Wyjaśnij mi więc, co miałaś na myśli, mówiąc, że mogę umrzeć.

Piasek w klepsydrze powoli się przesypywał. Nie wiedział, ile czasu mu zostało, nim rodzice się przebudzą i zobaczą, że nie było go w łóżku. Pewnie krzyki skrzatki już ich zaalarmowały.

— Nie mogę spalić wstążki, bo może panicz umrzeć. — Zakołysała się na ugiętych nogach i znowu pociągnęła nosem.

Septimus spojrzał na nią z góry.

— To znaczy?

— To znaczy, że panicz złożył wieczną obietnicę, której próby złamania mogą się okrutnie skończyć.

Miał wrażenie, jakby dostał obuchem w twarz. W gardle mu zaschło. Nie zdążył rozkazać o kontynuację, bo Szeptanka kontynuowała z własnej woli:

— Obydwie strony przysięgi powinny mieć wstążki. Jedna dla jednej osoby, druga dla drugiej. Jeśli pierwsza osoba spali swoją wstążkę, może umrzeć w okropnych męczarniach, o ile się wcześniej nie zabije. Jeśli zaś spali wstążkę drugiej osoby... wtedy to ta druga osoba umiera. A wstążka pierwszej się niszczy i brudzi, tak jak dusza człowieka.

— Tak jak dusza człowieka...? — Ciężko mu było przełknąć ślinę.

— Magia nieodzownie działa z duszą. Jeśli się ją poszarpie, dusza również stanie się poszarpana. Ze wstążkami jest podobnie. — Spojrzała w stronę Malfoy Manor. Ktoś zapalił świece na najwyższym piętrze. — Wstążka wiąże dwie osoby na wieki. Jeśli jedna spróbuje skrzywdzić drugą, obydwie zaczną cierpieć. Mogą nawet oszaleć, jeśli uda im się przeżyć ból.

Stracił oddech. Niewidzialna ręka zacisnęła mu się na gardle. Zrobiło mu się słabo; oparł się o drzewo i zwiesił głowę.

— A jeśli jedna osoba nie zdążyła złożyć przysięgi? Jeśli jej przerwano?

— Jej wstążka jest nienaruszona, czysta. Nic jej się nie powinno stać. — Skuliła się i chwyciła za uszy, zaczynając znowu płakać.

Poruszył ustami jak ryba. Wstążka... Unctuous wziął jego wstążkę. Tę, którą teraz trzymał, znalazł w piwnicy, już zabrudzoną i zniszczoną.

Uniósł ją. Oczy zaczęły go nagle szczypać. Wstążka, a raczej to, co z niej zostało, wyglądała, jakby miała się lada dzień rozpaść. Gula mu powstała w gardle. Nie potrafił jej przełknąć, więc zwyczajnie pozwolił, by po chwili i jemu samemu popłynęły łzy z oczu.

— Czy-yli gdybyś spaliła tę-ę wstążkę... — przerwał, żeby uspokoić głos, ale wciąż mu lekko drżał — zabiłabyś również Unctuou-usa...

Myślał, że zniszczenie jej było dobrym wyjściem, żeby uratować najukochańszego przyjaciela. Zamiast tego mógł sprowadzić na niego jeszcze większą klęskę.

Szloch wyrwał mu się z piersi. Ciężko mu było oddychać. Z nosa ciekł katar, więc Septimus go starł i płakał dalej. Zrobił się cały czerwony na twarzy – policzki go piekły, a łzy skapywały na szatę. Otarł oczy dłońmi zesztywniałymi z zimna, wciąż trzymając kurczowo w rękach wstążkę.

Szeptanka nie odpowiedziała. Dopiero po chwili, która zdawała się wiecznością, przemówiła głosem dziwnie wysokim:

— Myślałam, że to panicza wstążka.

Pokręcił głową i przełknął ślinę. Światła zeszły z najwyższego piętra na parter i teraz maszerowały ku wyjściu z dworu.

— Nie moja... nie zdążyłem złożyć przysięgi. Unctuous... — Wziął głęboki wdech, jakby wydostawał się spod wody. — Unctuous ma moją wstążkę. Jest w niebezpieczeństwie, sama tak mówiłaś!

— Paniczu...

Było zdecydowanie za późno, żeby teraz na szybko wymyślać jakiś plan. Zerknął na wstążkę – na brunatne plamy, które Septimus w końcu wiedział, czym były – brud i zniszczenie, i nim pozwolił swojemu sercu dojść do głosu, zdecydował:

— Musisz ją schować. — Wcisnął Szeptance wstążkę w rękę i prędko się odsunął. Cofał się tak, dopóki nie poczuł kory pod plecami i dopóki nie zobaczył rodziców na horyzoncie. — Oni nie mogą wiedzieć, że ją masz, że należy do Unctuousa. Zrobią mu krzywdę. Nie wiem czemu, po prostu ukryj ją tak, żeby nie wiedzieli, gdzie ona jest.

— Ale paniczu...

— Idą tu. — Nie miał właściwie gdzie się ukryć, a poza tym i tak wiedzieli, że nie było go w łóżku. Dostanie ostrą karę. — Schowaj ją. Nie pokazuj jej.

— Nie mogę...

— Septimusie! — krzyknął ojciec, który jako pierwszy do niego dobiegł. Matka dogoniła go w kilku krokach, zziajana i z rozwianymi włosami.

Septimus zesztywniał i zaparł się nogami o trawę. Nagle twarz ojca znalazła się bardzo blisko niego, tak że mógł policzyć wszystkie jego zmarszczki i zobaczyć istny ogień w oczach.

Ojciec chwycił go za przód szaty i Septimus, skomląc jak bite zwierzę, poleciał pod nogi matki. Upadł na rękę. Ból przeszedł mu po całym nadgarstku tak nagle, że wciągnął zbyt szybko powietrze i jęknął. Zaczął się krztusić własną śliną.

— Wstawaj.

Ojciec zawsze był okrutnym człowiekiem, dlatego Septimus poszukał wzrokiem oparcia w postaci matki. Próbował odnaleźć jakąkolwiek troskę na zaczerwienionych policzkach czy wysuszonych ustach, ale nic takiego. Pani Malfoy była jak skała – chłodna i twarda.

Szpilka wbiła mu się w serce. Wstał o drugiej ręce powoli i kołysząc się na boki, ból wciąż promieniał z nadgarstka. Płacząc i pociągając nosem, wyprostował się i położył obolałą dłoń na drugiej ręce.

— Co tu robisz w nocy? — zagrzmiał ojciec, aż Septimus zadrżał i zagryzł mocno wargę.

Odwrócił głowę od matki i spojrzał gdzieś w bok, nie śmiąc nawet zerknąć na ojca, wydawało mu się bowiem, jakby był on samym diabłem, przed którym się teraz spowiadał.

— Lunatykuję — powiedział pierwsze, co przyszło mu do głowy.

Nigdy nie był zbyt dobry w wymyślaniu kłamstw na poczekaniu. I ojciec, ten diabeł, dobrze o tym wiedział.

— Lunatykujesz? — prychnął ojciec i skrzywił się, na co Septimus się znowu wzdrygnął.

Zwiesił głowę i uporczywie odmówił spojrzenia na ojca. Było tak strasznie chłodno, że najchętniej położyłby się na trawie i zwinął w kłębek, żeby przyoszczędzić trochę ciepła. Zakryłby uszy, żeby nie musieć słuchać ostrych słów ojca, i ukryłby twarz w ramionach, żeby nie musieć znosić wypalającego dziurę wzroku matki, i zamknąłby się na cały otaczający go świat.

Ojciec zmełł przekleństwo i odwrócił się do skrzatki, która przez cały ten czas biernie się wszystkiemu przyglądała. Septimus wiedział, co za chwilę nastanie i spiął się w niemym oczekiwaniu. Nie, nie, błagam, nie, Szeptanko, milcz, ty upiorny skrzacie, ty obrzydliwy stworzeniu, ty paskudna...

— Szeptanko, mów, o co tu chodzi!

Przygarbiła się i ze zwieszoną głową podeszła do ojca. Septimus wstrzymał dech – mógł wręcz usłyszeć krew przepływającą w jego uszach i tętno na przedramieniu. Miał wrażenie, jakby wieki minęły, nim Szeptanka w jakby spowolnionym tempie wyciągnęła wstążkę w stronę swojego pana, mrugając niby niewinnie i układając obleśne usta w przymilny uśmiech.

— Panicz chciał to spalić, ale nie zdążył. Pragnął również, by państwo się o niczym nie dowiedzieli.

TY KARYKATURO STWORZENIA, TY PODŁY STWORZE, TY KŁAMLIWY SZCZURZE, DWULICOWA POCZWARO, SZLAMO Z PIEKŁA RODEM...

Ojciec wziął od niej wstążkę i krótkim machnięciem rozjarzył końcówkę różdżki. Pod światłem wyglądał jeszcze upiorniej niż w ciemności. Septimus dostrzegł cienie sękatych gałęzi, swoją krótką sylwetkę i ciało skrzatki, jakby wyszła wprost z odmętów zielonej wody.

Nienawidzę cię, nienawidzę cię, nienawidzę cięcięcięcię cię...

Ostre pazury wbiły się w jego serce. Zacisnął zęby i wsłuchał się w rytm swojego serca. Raz, dwa, trzy i raz, dwa, trzy, jedna sekunda, druga sekunda, dwie minuty i skrzatka nie żyje.

Ojciec rzucił matce konspiracyjne spojrzenie i odsunął wstążkę jak najdalej od twarzy, jak gdyby była jakimś skażonym materiałem. Matka ani drgnęła. Septimus nawet nie liczył, by go przytuliła i uchroniła od zimna.

Raz, dwa, trzy, będzie miała w oczach łzy.

Zaszczękał zębami i oplótł się ciaśniej szatą. Włoski mu już stały na ramionach i nogach, powoli przestawał czuć palce u rąk. U nóg nie liczył, albowiem już chyba tylko siła woli powstrzymywała go od upadnięcia.

— Panicz nie chciał się zastosować do państwa poleceń... Zanim państwo przybiegli, wcisnął mi tę wstążkę w dłoń i kazał gdzieś schować.

Ojciec wydał z siebie pomruk jak zadowolony kot, a kiedy spojrzał na Septimusa, rzeczywiście przypominał kota – z tymi swoimi ostrymi kłami i okrutnymi płomykami w oczach wyglądał niczym tygrys.

— Możesz odejść, Szeptanko... Twoja lojalność zostanie wynagrodzona.

Matka podeszła od boku i przyklęknęła na jedno kolano przed Septimusem, nie starając się nawet spojrzeć mu w oczy. Przyłożyła mu dłonie do policzków (którymi, swoją drogą, nie potrafił już poruszać tak, by przy okazji nie bolała go szczęka), później zsunęła je na jego zlodowaciałe ramiona i ręce. Obróciła się do ojca, aż Septimus poczuł zapach jej lawendowych włosów.

— Musimy go zabrać do środka. Cały przemarzł — powiedziała, a Septimus, prócz gorejącej w nim nienawiści, poczuł również lekkie ukłucie w sercu – a jednak, może matka odrobinę się o niego troszczyła.

Ale tylko odrobinę, bo po chwili wstała i zamiatając tymi swoimi lawendowymi włosami, stanęła u boku ojca.

NIEnaWIdzę.

Szeptanka zniknęła z głośnym pyknięciem. Septimus jak nigdy marzył, by ukręcić jej łeb i przytwierdzić do wejścia do domu Malfoyów. Ręce go świerzbiły, serce się nienaturalnie ściskało na samą myśl o jej wytrzeszczonych oczach i opuchniętym języku, a w głowie panowała ciemność; instynkt mu podpowiadał, by teraz podejść, wyrwać wstążkę i wszystko spalić, razem z lasem, ogrodem i posiadłością.

Nie był jednak szaleńcem. Słyszał historię o jednym z Malfoyów, który palił wszystkich swoich wrogów. Wiedział, jak się ona kończyła.

Septimusa było stać na więcej niż na niszczenie wszystkiego i wszystkich, prawda? Prawda?

— Idziemy. — Głos ojca doszedł jak zza ściany.

Septimus powłóczył nogami za rodzicami. Uniósł głowę i spojrzał na chmury, na majaczący w oddali dom i w ciemną pustkę, i pomyślał wtedy:

Nienawidzę was wszystkich.

~*~

Ojciec przyszedł do niego po trzech dniach, kiedy skrzaty upewniły się, że Septimus już w pełni wyzdrowiał i nie umrze niespodziewanie w swoim łóżku. Bawił się właśnie włosami, żując jak zwykle wargę i rozglądając się beznamiętnie po pokoju, kiedy pan Malfoy, w całej swej dostojności, nawet nie pukając, wszedł do środka.

Stanął nad Septimusem, który kontynuował gapienie się przed siebie. Jego palce działały same z siebie, mgła zdawała się zasłaniać jego pole widzenia. Dopiero kiedy ojciec odchrząknął, odrobinę oprzytomniał.

Uniósł głowę, ale jako iż już ułożył się wygodnie ze skrzyżowanymi nogami, ani myślał wstać.

— Mogę już stąd wyjść, ojcze? — zapytał, przygryzając policzek od środka. — Strasznie się tu nudzę.

— Wyjdziesz, kiedy ja na to pozwolę.

Westchnął i położył łokcie na kolanach.

— Czyli to tak...

Bardziej niż kiedykolwiek miał wrażenie, że jest księżniczką zamkniętą w ogromnej wieży. W jego historii jednak żaden książę miał nie nadejść. On sam musiał się uratować.

— Czy chociaż będę mógł dostać coś do czytania?

— O ile odpowiesz mi na kilka pytań.

Zaczął gryźć policzek od środka i ponuro skinął głową. Przygarbił się i splótł dłonie w koszyczek, na których później położył głowę. Czekał w ciszy, aż ojciec weźmie się w garść. Pan Malfoy zawsze miał skłonności do zbędnego przedłużania i dodawania melodramatyzmu tam, gdzie był on całkowicie zbędny. Po latach Septimus w końcu zaczął się uodparniać na jego sztuczki.

— Czemu tak bardzo się upierasz, żeby utrzymać kontakt z Unctuousem? — Efektu dramatyzmu i wstrząsu dodawało proste przejście w sedno sprawy.

Septimus przez moment bawił się wargą, aż w końcu odpowiedział – powoli, jakby czyhając na jakiekolwiek zagrożenia ze strony ojca:

— Chcę, żeby był cały i zdrowy. Jako człowiek nie zasłużył na cierpienie. Nikt na to nie zasługuje.

— Po wszystkim co zrobił?

Septimus rzucił mu szybkie, ostre spojrzenie i uniósł głowę z zaciśniętymi ustami.

— On nic nie zrobił. — Wyprostował się i wypiął pierś do przodu, a krew zagotowała się w nim jak za każdym razem, kiedy ktokolwiek źle wyrażał się o jego przyjacielu. — To ja przerwałem przysięgę i to ja zesłałem na niego ból. Nie zasługuje na to, by cierpieć za mo... — przerwał i poprawił się — za wasze błędy. Unctuous nie zrobił nic złego.

Ojciec westchnął i potarł czoło, na którym nagle pojawiła się zmarszczka. Septimus akurat doskonale go rozumiał – sam często dostawał bólu głowy właściwie znikąd. Nie miał jednak zamiaru przez to mu odpuszczać.

Unctuous ma być cały i zdrowy, i dopilnuję, by tak było albo zabiję...

Następne pytania przyszły z zaskoczenia i nawet Septimus, który, jak myślał, był uodporniony na sztuczki ojca, dał się im kolejny raz złapać:

— Wierzysz, że był taki niewinny? Wierzysz, że nie zrobił nic złego?

Rozdziawił buzię, ale w mig ją zamknął i napiął się jak struna.

— Oczywiście, że tak! — odparł gorliwie, pokładając w swoje słowa tyle uczuć i wiary, że sami wierzący by się powstydzili. — Unctuous jest moim przyjacielem! Nigdy by mu przez myśl nie przeszło, by mi w jakikolwiek sposób zaszkodzić! To mój przyjaciel!

Ostatnie zdanie wyszło zdecydowanie za desperacko, nawet sam był w stanie to przyznać przez mgiełkę emocji.

Ojciec ani na chwilę nie spuścił go z oka.

— Wyjaśnił ci, jak działała ta przysięga, którą mieliście złożyć?

Grunt zaczął walić się Septimusowi pod nogami. Wyczuł uderzenie gorąca na policzkach i jak świat się przed nim rozsunął, ale to tylko na chwilę, bo zaraz odzyskał pewność siebie, a gorące uczucia przemówiły przez jego usta:

— Sam zgodziłem się złożyć przysięgę! Nie musiał niczego tłumaczyć, ja po prostu wiedziałem, że nie miał na myśli nic złego! To się nazywa wiara w przyjaciół, ojcze!

— Głupi dzieciak — syknął nagle ojciec, aż Septimus ponownie został skołowany, dlatego zastygł w miejscu z szeroko otwartymi oczami. — Jesteś strasznie naiwny, skoro wierzysz, że możesz ufać komukolwiek oprócz sobie.

Septimus przełknął ślinę, kiedy wtem ojciec zbliżył się do niego, aż jego pomarszczona twarz była na wysokości oczu Septimusa, a jego oddech nieprzyjemnie muskał policzki. Septimus mimowolnie się odsunął.

— Unctuous chciał cię wykorzystać — wycedził, jego oczy wiercące dziurę w twarzy Septimusa. — Ta przysięga miała sprawić, byś na wieki był od niego zależny. Każdy pragnie mieć na uwięzi Malfoyów, szczególnie młodych, bo można łatwo wspiąć się na szczyt hierarchii ważności. — Szarpnął Septimusa za głowę, aż coś mu strzyknęło w karku. — Unctuous nie był twoim przyjacielem. Nikt nie jest. Urodziłeś się Malfoyem. Malfoyowie trzymają się tylko siebie.

Septimus spróbował odwrócić głowę albo przynajmniej uciec wzrokiem gdzieś w bok, ale ojciec znowu go szarpnął, przez co nie mógł się powstrzymać od stęknięcia i zamknięcia oczu. Ostry ból, coś w rodzaju łupnięć, rozchodził się po jego karku i brodzie, gdzie ojciec trzymał go mocno palcami. Łzy powoli zbierały mu się pod powiekami.

— Nikt nie jest twoim przyjacielem i nikt nie powinien być twoim wrogiem. Trzymaj ludzi na dystans, a przeżyjesz. Raz zaufasz złej osobie, a już twoja noga stanie w grobie. — Pochylił głowę Septimusa. — Unctuous nie był inny. Wiedział doskonale, jakie będą skutki takiej przysięgi, dlatego jej użył.

— Unctuous jest moim przyjacielem! — wyszlochał, policzki i uszy zaczerwienione od wstydu i gorąca. — Nie zrobił nic złego! To moja, tylko moja wina!

— A to — wyciągnął z kieszeni wstążkę, aż Septimus sapnął nagle i zacisnął zęby, wyciągając po nią rękę — świadczy o jego lojalności?

Ojciec odsunął wstążkę, ręka Septimusa trafiła w powietrze i bezwiednie opadła na łóżko. Popatrzył na nią, łzy zaczęły skapywać mu po policzkach i już po chwili serce mu się ściskało, a wargi drżały. Tak blisko, a tak daleko... Miał wrażenie, jakby oddzielały ich tysiące mil, góry i morza, a wystarczyło tylko wstać i wyrwać ojcu wstążkę.

Nie potrafił jednak i tylko patrzył pusto, jak ojciec mnie wstążkę i jak chowa sobie z powrotem do kieszeni. Jakieś zwierzę wołało, by Septimus się teraz rzucił na ojca, przewrócił go na podłogę i odebrał, co należało do niego, ale te chude palce, które wciąż zaciskały się na jego podbródku, jasno dawały znać, że Septimus należał do ojca i że nie dostanie niczego, póki nie zasłuży. A Septimus, jak na osobę, którą łatwo było stłamsić, odpuścił.

Czuł się jak skończony tchórz.

— Ta wstążka należy do ciebie. Nie do Unctuousa – do ciebie. Chciałeś zabić samego siebie.

Przez łupanie w głowie i łzy moczące jego koszulę nocną nawet nie zareagował na tę informację tak jak powinien. Właściwie to nijak zareagował. Pociągnął nosem i wytarł oczy.

— C-co...?

Ojciec, o dziwo, zachował spokój. Jego mina nie wyrażała nic, nawet chłodu. Septimus jeszcze nigdy go takiego nie widział.

Jakie to śmieszne, że w takiej chwili potrafił jedynie przyglądać się ojcu i oceniać jego reakcje. Zupełnie jakby fakt, że Szeptanka go okłamała, spłynął po nim jak woda po kaczce.

— Według ksiąg, dusza tego, który złamie obietnicę lub, jak w twoim przypadku, nie skończy składać obietnicy, zostaje splamiona. — Ruszył ręką w stronę kieszeni, jak gdyby chciał na dowód pokazać wstążkę. Septimus przełknął ciężko ślinę, a twarz wykrzywiła mu się w rozpaczy. — Jeśli byś spalił tę wstążkę... zmarłbyś. Albo oszalał. Nie wiem, które jest gorsze.

W końcu ojciec się wyprostował i ostatnim szarpnięciem odsunął od Septimusa tak, że znowu patrzył nań z góry niby kamienny posąg, nieporuszony nawet nieszczęściem syna.

Septimus zachlipał i chwycił się za głowę.

Unctuousie drogi, czy to prawda...? Czy chciałeś mnie wykorzystać? A może ojciec kłamie? A jeśli nie, czyś wciąż jest moim przyjacielem? Unctuousie drogi, co powinienem zrobić?

Po drugiej stronie linii nikt nie odpowiedział – Unctuous ukrył się za dużą skałą i ani śmiał wychylić głowę, by wspomóc Septimusa. Podciągnął kolana pod brodę i otulił je ramionami, zaczynając kiwać się to w przód, to w tył. Płakał tak bardzo, żal wezbrany w ciągu ostatnich dni w końcu wypłynął z niego przed najmniej odpowiednią do tego osobą (a może jednak dobrze, że to ojciec widział jego załamanie? Co jeśli mówił prawdę? Nie wiem, nie wiem, nie wiem!), a uporczywy ból głowy powoli lulał go do snu.

— Weź się w garść — powiedział ostro ojciec, na co Septimus znowu pociągnął nosem i otarł łzy z oczu. — Oczekuję, że od jutra nie usłyszę już ani słowa o Unctuousie i że wrócisz do lekcji. — Skrzywił się na widok czerwonej twarzy syna i odsunął o krok. — Malfoyowie nie mogą być słabi. Hieny czekają, by nas wyniszczyć.

Septimus zza ukrytej twarzy usłyszał, jak ojciec odchodzi do drzwi i na chwilę zatrzymuje się u progu. Nie miał sił, by unieść głowę i na niego spojrzeć.

— Nie bądź zwykłą padliną i nie splam imienia naszego rodu. Do ciebie należy obowiązek niesienia chluby naszej rodziny — przerwał, jakby składając myśli do kupy. — Jesteś Malfoyem. Otrząśnij się z naiwności. Odrodź się jak kwiaty i rozkwitnij na nowo. Bądź naszą dumą, naszym światłem przyszłości. Bądź wszystkim tym, kim nie byli nasi przodkowie.

Poplamił szatę. Policzki piekły go od łez, oczy same z siebie się zamykały. Głowa mu pulsowała, niemal nie słyszał, co ojciec mówił.

Najgorszy jednak był rozdzierający ból w klatce piersiowej, jakby ktoś mu wyrwał serce i zostawił czarną pustkę. Żaden płacz nie pokrywał się z tym, co obecnie czuł – z żalem zajmującym wszystkie jego myśli, z bólem tak silnym, że ledwie zdobywał się na kolejne szlochy, a przede wszystkim z nienawiścią zatruwającą wszelkie jego szczęśliwe wspomnienia – do siebie, ojca, Szeptanki, Unctuousa... Zakwilił, zwijając dłonie w pięści i przytykając je do oczu.

Czy Unctuous był szczery? Czy Unctuous kłamał? A może to ojciec kłamał? Jaki miał w tym interes? Czemu miałby niszczyć własnego syna?

Nie wiem. Nic nie wiem.

Ojciec wyszedł, nie kłopocząc się nawet, by zamknąć za sobą cicho drzwi. Septimus osunął się na pościel i ukrył twarz w poduszkach. Chłodny materiał złagodził jego zaczerwienione i mokre policzki. Objął ją obiema rękami i podkulił nogi.

Tak bardzo go wszystko bolało. Tak bardzo chciał, by świat odszedł daleko od niego.

Tak bardzo potrzebował kogoś, kto położyłby mu dłoń na ramieniu lub go zwyczajnie przytulił. Został jednak sam.

Zawsze koniec końców zostawał sam.

~*~

1789 r.

Czy czuł dumę z osiągnięć nowego ministra magii? Nie. Czy czuł, że zmieni on całą Wielką Brytanię? Nie. Czy był gotów go poprowadzić przez wszystkie kręte dróżki ku większej chwale, przez dezaprobatę i nieufność tłumu, przez przeszłość i teraźniejszość? Jak nigdy.

Uśmiechnął się krótko z satysfakcją, pozwalając sobie na dołączenie do czarodziejów oklaskujących ministra magii. Przygryzł policzek od środka, biorąc głęboki wdech i przełykając ślinę jak głodny padlinożerca.

Unctuous wyglądał tak szczęśliwie na podium, machając czarodziejom i co jakiś czas rzucając im szeroki uśmiech; drogie szaty kompletnie do niego nie pasowały, łysina na głowie przypominała tę jak u mnichów, brakująca trójka ziała ciemnością już od czasów ich dzieciństwa. Nowy minister wyglądał, jakby właśnie uciekł ze wsi.

I jedynie Septimus wiedział, jak blisko owo wrażenie zderzało się z rzeczywistością.

— Nie wierzę, że go wybrali — krzyknął ktoś dwa rzędy za Septimusem z niedowierzaniem kryjącym się w głosie. Nie był świadom, że Malfoy go doskonale słyszał. — Po wszystkich pogłoskach, jakoby imał się z Malfoyem... Nie wierzę.

Mięśnie na twarzy mu drgnęły, kiedy prosty uśmieszek przemienił się w coś złowrogiego, czającego w sobie ogrom pychy i zadowolenia. Nie przestawał klaskać, a wręcz przeciwnie – energia się w nim wezbrała, musiał więc znaleźć gdzieś jej ujście. Unctuous rozejrzał się dookoła.

Spójrz na mnie. Spójrz i przekaż wszystkim, że osiągnąłeś tak wiele dzięki mnie, tylko mnie. Pokaż im wszystkim, kto tu się naprawdę liczy.

Druga osoba prychnęła. Septimus mógł wręcz wyczuć, jak wykrzywia usta i jak kręci głową.

— Zgaduję, że kolejne kilka lat spędzimy pod rządami Malfoya.

W końcu! Unctuous z miejsca, gdzie stał, złączył z nim spojrzenie, a jego uśmiech się poszerzył, iskierki zaigrały w oczach. Skinął Septimusowi głową.

— Kto to widział, żeby minister tańczył tak, jak mu jego doradca zagra...

— Podobno znają się od dawna, chociaż nie jestem pewien... Nigdy nie wyglądali na specjalnie zżytych.

— Każdy by wolał trzymać się od Malfoyów z dala!

Septimus odwzajemnił skinięcie, coś na wzór zniekształconej dumy pomieszanej z samozadowoleniem promieniało z jego postawy. Wysoko uniesiony podbródek, usta ściśnięte jak u surowego nauczyciela, który z niechęcią chwalił ucznia i te powolne oklaski – wszystko to musiało wyglądać w oczach Unctuousa jako oznaka uznania.

Kwas wykrzywił mu usta. Miał nadzieję, że Unctuous tego nie dostrzegł. Nawet najmniejsze potknięcie nie było teraz wskazane.

— Co za wstyd dla Brytyjczyków...

— Malfoyowie nigdy nie przynoszą nic dobrego. Mówię ci, jedyne co potrafią, to knuć i manipulować. I patrz, jak dobrze im to wychodzi.

Septimus przestał klaskać. Unctuous ukłonił się, czoło perliło mu się od potu.

— Ale żeby nawet ministra złowić na hak...

Zacisnął palce na wstążce ukrytej wewnątrz kieszeni.

— No mówię ci: Malfoyowie. Tyle w temacie. Po prostu Malfoyowie. Zawsze muszą mieć wszystko.

Septimus miał wszystko: pieniądze, piękną posiadłość, lojalną służbę, najpiękniejsze ubrania i dobrą posadę w Ministerstwie. A co najważniejsze, miał Unctuousa w ręce, a co za tym idzie – całą Wielką Brytanię.

I wszyscy w końcu, po dziesiątkach lat, będą tańczyli jak on – on – zagra. Nie jak ojciec, Unctuous, matka, ktokolwiek.

On. Tylko on.

~*~

Właśnie doszliśmy do tego momentu, w którym nie mam już żadnego rozdziału w zapasie i wszystko piszę na bieżąco, a znając moje tempo, aktualizacja równie dobrze może być po trzech miesiącach. Teraz jednak, kiedy termin przyjmowania prac do konkursu się skończył i zaczęło się ocenianie ficków, muszę się sprężyć i szybko dokończyć te ostatnie trzy rozdziały. 




2 komentarze:

  1. Przy tej historii zastanowiłam się trochę nad całym klanem Malfoyów i doszłam do wniosku, że to ludzie, którzy zawsze mierzą bardzo wysoko i nie do końca dobrze na tym wychodzą. W sumie mimo wszystko Septimus skończył trochę lepiej niż jego przodkowie, ale nadal... powiedzmy, że problematycznie. To chyba kwestia wychowania, czy raczej zimnego chowu - masz robić, co ci każę i nie zadawać pytań, i, broń Merlinie, nie próbować myśleć samodzielnie. To będziesz mógł robić dopiero, jak ja umrę i odziedziczysz rodowy majątek. Przykre, ale bardzo pasujące do Malfoyów.

    Sama nie wiem, co myśleć o tym zwrocie. Z jednej strony Septimus dał radę i odwrócił sytuację na swoją korzyść, z drugiej, na ile to prawda? Nadal czuje przyciąganie do Unctuousa, mógł po prostu sobie odpuścić i pójść w swoją stronę, ale wolał pomóc mu zostać ministrem (bo na to właśnie to wygląda). Ciekawy zabieg - nigdy się nie dowiemy, kto tak naprawdę wygrał.

    Biedny Draco ze swoją różdżką z włosem jednorożca - nigdy nie miał szans w starciu z tysiącem lat knowań, morderstw i plamienia duszy na milion sposobów. Swoją drogą, zastanawiam się, czy to dziedziczne, czy po prostu to kwestia charakteru, że Malfoyowie lubią pakować się w tego typu sprawy :/ Zaczynam się podejrzewać, że stary Crouch nie tylko odebrał Armandowi moc (i życie, tak przy okazji), ale rzucił na cały ród jakąś brzydką klątwę, która miała sprowadzać do parteru każdego, kto za bardzo się wychylał.

    Pozdrawiam,
    Bea

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaki cudowny komentarz! Czy Crouch rzucił jakąś klątwę, przez którą na Malfoyów spadło kilkaset lat porażek? Wątpię. Oprócz tych Malfoyów, o których piszę, było jeszcze więcej osób, które w jakiś sposób przemknęły przez historię bez wielkich wyczynów, a więc – po cichu, spokojnie. Myślę, że cały ród nie miał większych szans na powodzenie od czasów Armanda – pierwszego, który coś osiągnął, ale został zamordowany przez swą wielkość i ślepotę. Oczywiście, w tej rodzinie są jeszcze osoby takie jak Septimus i Abraxas, które starały się naprawić dobre imię Malfoyów, co kończyło się niepowodzeniem. Klątwa? Nie. Fatum? Możliwe. Albo po prostu zbiór historii, które wpłynęły na każdego członka.
      Lubię zabawę formą w tym opowiadaniu. Każda historia jest opowiedziana z punktu widzenia poszczególnych Malfoyów, a więc nie wiemy, kto kłamie, a kto nie. Cóż, Nicholas na pewno, fakty się nie zgadzają. Czy jednak Septimus lub Armand w pełni mówią prawdę? To zależy od czytelnika, czy chce im wierzyć. Wszystko zostawiam do dowolnej interpretacji.
      Dziękuję za komentarz!

      Usuń