1. Draco Malfoy
Draco był pewien, że gdy tylko otworzy drzwi, umarli powstaną z
grobów.
W otoczonym przez ogromny żywopłot dworze panowała ciemność,
która przenikała do każdego kąta. Wiatr uderzał o okiennice, a
krople mocno łomotały w dach. Draco liczył w myślach sekundy, od
kiedy portrety zaczną mówić – a mówiły na okrągło,
szczególnie teraz, kiedy posiadłość wiała pustkami i jedynie
duchy nawiedzały niegdyś piękny dom. Czekał, aż na nowo rozpęta
się szaleństwo.
Drzwi skrzypnęły, a w korytarzu rozległy się szepty. Oto
Malfoyowie obudzili się do życia. Wyłaniali się zewsząd, ich
twarze tworzyły mozaikę upiorności i dostojności, a ręce
wyciągali niczym inferiusy spod wody.
— Podejdź tu bliżej, chłopcze... Bliżej, bliżej... — mówili,
a syki i mamrotania przenikały Draco aż po same lędźwie.
Uniósł wyżej kandelabr, a światło zatańczyło na jego obliczu.
Blada twarz oszpecona głębokimi cieniami ukazała się starej
pannie na obrazie.
— Tak, tak... Jeszcze bliżej... — nawoływała głosem wyjątkowo
podobnym do tego, jaki wydawała ciocia Bella, kiedy smakowała się
w cierpieniu ofiary. — Bliżej... Nie bój się.
Zatrzymał się w sekundę, a oczy kobiety przesunęły po starannie
dobranej szacie. Draco miał wrażenie, że zaraz spali się jak
wiedźmy na stosie pod ostrością tego spojrzenia. Gdy patrzył na
Julię Malfoy – na szpiczasty nos, pieprzyk nad górną wargą i
postawę emanującą magią – nie dziwił się, że skończyła jak
wszystkie inne czarownice w szesnastym wieku. Zaczął się cofać.
— Boisz się mnie, Draco?
Zahaczył o skrawek szaty, przez co poleciał do tyłu, uderzając
plecami o ścianę. Rozległ się śmiech Julii, a zaraz po nim
chrapliwe rechotania innych Malfoyów. Draco jak nigdy wcześniej nie
był wdzięczny Salazarowi, że ci zmarli wieku temu, a ich ciała
już od dawna stanowiły pokarm dla robaków.
— Draco, Draco! Boisz się, Draco?
Otrzepał się i rzucił ostatnie spojrzenie na wiedźmę. Skrzywił
się na widok jej uśmiechu. Starość nie przysłużyła się w
najmniejszym stopniu Julii, albowiem zęby miała nierówne i
pożółkłe, a włosy posiwiałe, mimo że dożyła zaledwie
pięćdziesięciu lat. Draco nie dziwił się, dlaczego rzadko
wspominano o niej w księgach rodowych. Nie mogła pochwalić się
ani wybitnymi osiągnięciami, ani zniewalającą urodą. Była
praktycznie nikim.
— Draco, nie odchodź! Draco, zostań przy babce! Draco, Draco!
Odszedł od portretu Julii Malfoy. Korytarz pogrążył się z
powrotem w ciemności, gdy zniknął za rogiem.
— Draco, Draco! Wróć, Draco!
Zamknął się w jadalni. Gdy tylko przestąpił przez próg,
pomieszczenie rozświetliło tysiące świec zawieszonych pod sam
wysoki sufit, aż Draco musiał zamrugać. Zakurzony żyrandol,
niemyta od dawna podłoga i kosz ze zgniłymi owocami – na to
natrafił wzrokiem, kiedy tylko przyzwyczaił się do jasności.
Długie, czerwone kotary nie zasłaniały wielkich okien, przez co
Draco doskonale widział rozświetlające niebo błyskawice i ulewny
deszcz.
Zasiadł przy stole i oparł się łokciami o blat, chowając twarz w
dłoniach. Przetarł oczy. Znowu odliczał w myślach, lecz tym razem
nie wiedział na co. Może spodziewał się, że duch któregoś
przodka powstanie z grobu pobliskiego cmentarza? A może czekał, aż
dach zwali mu się na głowę? Przy obecnym wietrze Draco nie
zdziwiłby się, gdyby nagle fasady domu się zatrzęsły.
— Znowu sam? — Ciszę przerwał czyjś niski, zachrypnięty głos.
Draco odwrócił się w stronę portretu swojego dziadka. Abraxas
patrzył nań z góry, a w jego oczach kryło się coś na wzór
współczucia. Draco nie był pewien, czy jego dziadek był w stanie
czuć tak przyziemną emocję.
— Matka wyjechała na kilka dni — odparł, zaplótłszy ręce na
stole. — Czuję, że oszaleję.
Abraxas prychnął i odchylił się nieco, aż Draco mógł zobaczyć
połyskujący kieszonkowy zegarek. Dziadek miał takich od groma, z
tego co opowiadał ojciec, a ten na obrazie był jednym z wielu
innych nic nieznaczących błyskotek.
— Szaleństwo jest stanem dla słabych na umyśle. Tylko ktoś
niewystarczająco mocny ulega uczuciom tak silnym, a zarazem
destrukcyjnym.
Zagrzmiał grzmot, przez który Draco spojrzał za okno. Deszcz, o
ile to możliwe, jeszcze bardziej się nasilił, a krople uderzały
głośno o szybę, wystukując znajomy mu za dzieciństwa rytm.
Stuk-stuk, stuk-stuk, stary przyjaciel pukał do jego drzwi.
Stuk-stuk, stuk-stuk, mały Draco już nie bał się samotności.
— Kwiaty będą zniszczone — powiedział i zapatrzył w
zarośnięty ogród. — Matka będzie zrozpaczona.
Abraxas znowu prychnął, czym przyciągnął uwagę wnuka. Starszy
Malfoy krzywił się nieznacznie, a Draco doskonale wiedział, o czym
myślał – Narcyza powinna mieć więcej powodów do rozpaczy niż
jakieś tam kwiatki. Mogła chociaż raz na jakiś czas pomyśleć o
swoim mężu.
— Kobiety — rzekł. — Wszystko tylko nie mężowie im w
głowach.
Draco wzruszył ramionami i na powrót podparł głowę o rękę.
Gdyby matka go widziała, zapewne ofukałaby go z góry na dół za
okropne maniery niegodne arystokratów. Matki jednak nie było, a
Draco musiał coś zrobić, by nie oszaleć.
— Skrzatów nie ma, dwór umiera. Słyszałeś, co inni szepczą?
Że to dwór umarłych szaleńców. Nikt zdrowy na umyśle tu nie
został. Wszyscy nie żyją.
Kolejna błyskawica rozświetliła niebo. Draco odliczał sekundy do
grzmotu, kiedy jego długie palce sunęły po mahoniowym stole,
tworząc napis „UPIORY".
— Nie znają się — odparł Abraxas, czego Draco nie skomentował.
— Głupcy myślą, że widzą wszystko. Mówiłeś, że oszalejesz?
Zwiedź dwór.
Od błyskawicy aż do grzmotu minęło równe piętnaście sekund,
przez co Draco odczuł dziwną satysfakcję, że ten odstęp czasowy
był tak idealny.
— Mieszkam tu od siedemnastu lat, co mam zwiedzać? Cmentarz? A
może winnicę? O, to właściwie dobry pomysł. Przy odrobinie
alkoholu czas szybciej minie.
— Bądź poważny — zagrzmiał Abraxas, a Draco przewrócił
oczami jak sześciolatek. — Jestem pewien, że nasz pałac może
cię jeszcze zdziwić.
— To nie jest pałac. — Zaczął tworzyć kolejny napis, który
głosił „NUDA". — A ja jestem pewien, że nie może. Ale za
to winnica jeszcze nigdy nie przestała mnie zaskakiwać.
— Draco!
Kolejny grzmot i krzyk Abraxasa rozległ się echem po jadalni. Draco
oblizał wargi oraz zwrócił znudzony wzrok na dziadka, który
zaciskał usta w wąską linię, a ręce zwinął w pięści. Bardzo
przypominał ojca. Lucjusz również, kiedy się denerwował, tracił
kontrolę nad swoją idealnie neutralną pozą.
— Przygotowujesz się do wielkiego zadania, więc spożytkuj ten
czas, by dowiedzieć się czegoś nowego. Czarny Pan będzie
zadowolony, jeśli podejdziesz do sprawy z zaangażowaniem. Inni
pewnie ci w tym chętnie pomogą.
Draco przetrawił te słowa i rozważył w głowie wszystkie
możliwości. Z dwojga złego wolał powłóczyć się po dworze niż
leżeć na łóżku i wpatrywać się tępo w sufit w nadziei, że
spłynie na niego oświecenie.
Odsunął krzesło i wstał powoli, poprawiając przy tym i tak
nienagannie wyglądającą szatę. Chwycił kandelabr i ruszył w
stronę drzwi. Abraxas śledził go wzrokiem aż do wyjścia. Gdy
Draco już wychodził, dziadek na pożegnanie powiedział:
— To oni są szaleni, nie ty.
~*~
Malfoy Manor stało w mugolskiej wiosce, albo raczej w
pozostałościach mugolskiej wioski. Posiadłość była ogromna;
może nie tak potężna jak Hogwart, ale przybywający tu niegdyś
goście zachwycali się nad skomplikowanymi przejściami i bogatymi
zdobieniami. Draco nigdy nie widział niczego fascynującego w
ornamentach i w dziesiątkach pokoi oraz korytarzy, tak samo nie
rozumiał, dlaczego inni rozdziawiali buzię na widok magicznej
szkoły. Koniec końców Hogwart był zaledwie kupą kamieni.
Wracając, Malfoy Manor przyciągało do siebie wielu gości. Draco
pamiętał żywe bale, śmiechy ludzi, okrzyki zachwytu i ten
niesamowity zapach róż, które matka zawsze ściągała na
przyjęcia. Czarodzieje byli, można by rzec, oczarowani feerią barw
i wylewającym się zewsząd bogactwem. Malfoyowie szczycili się
pięknem. Uplasowali się na pierwszym, nieoficjalnie przeprowadzonym
rankingu najznamienitszych arystokratów, prześcignąwszy tym samym
ród Blacków.
Czasy świetności jednak już dawno minęły, zabierając ze sobą
wszystko to, co sprawiało, że dwór żył.
Draco wszedł do pokoju w lewym skrzydle. Naparł na niego trudny do
określenia zapach – coś w rodzaju stęchlizny. Odkąd przestali
utrzymywać skrzaty, dwór podupadł, przypominając bardziej
nawiedzony dom niż najpiękniejszą posiadłość, jaka kiedykolwiek
powstała w Wielkiej Brytanii.
Zapalił kolejne świece, aż mógł przyjrzeć się całemu
pomieszczeniu. Było utrzymane w jasnych kolorach. Przez strzeliste
okna Draco widział labirynt, u którego środku stał posąg w
kształcie anioła. Czasami, gdy błyskało, mógł dostrzec w oddali
zabudowane miasteczko.
— Pierwszy raz tutaj?
Odwrócił się gwałtownie w stronę portretu wiszącego nad
łóżkiem. Ze złotych ram patrzył na niego mężczyzna z krótkimi
blond włosami, które kręciły się przy uchu. Za pazuchą miał
schowany miecz, a na dłoniach białe rękawice. Armand Malfoy stał
w całej swej okazałości z głową uniesioną do góry i
wyprostowaną pozą.
Draco odłożył świecę na starą drewnianą szafę i stanął
przed starannie pościelonym łóżkiem. Jego praprzodek wydawał się
z tej odległości niesamowicie wysoki, choć z tego co słyszał
młody Malfoy, Armand był w rzeczywistości dość niski. Ponoć
magiczni Francuzi w jedenastym wieku uwielbiali dodawać sobie na
portretach wzrostu.
— Właściwie to nie. Jak byłem mały, bawiłem się z
przyjacielem w chowanego, więc postanowiłem się tu ukryć.
Draco zawsze świetnie się chował, albowiem znał tę rezydencję
jak własną kieszeń. Jednak te dziesięć lat temu pokój należący
niegdyś do Armanda był w stanie przebudowy, więc portret Malfoya
znajdował się w ścisłej opiece konserwatorów zabytków. Ten
jeden jedyny raz Teodor znalazł Draco w kilka minut.
Armand, o dziwo, uśmiechnął się pod nosem. Poprawił swój
kapelusz, z którego zwisało pawie pióro, i spytał:
— Szukasz inspiracji?
Draco rzucił mu zdziwione spojrzenie, a uśmiech Armanda jeszcze
bardziej się powiększył.
— W twoim wieku wyglądałem dokładnie tak samo, kiedy podążałem
za marzeniami. Powiedz mi, nad czym myślisz?
Draco podrapał się w kark, a wzrok utkwił w białej pościeli.
— Dostałem pewne zadanie od osoby, której nie mogę zawieść.
Jeśli mi się powiedzie, świat stanie się lepszym miejscem, a
ja... a moja rodzina stanie na wyżynach chwały.
Armand przytaknął. On jeden pewnie wiedział, jak bardzo liczyła
się sława i uznanie, i jak ciężko trzeba na obydwie rzeczy
zapracować. Dlatego właśnie Draco za pierwszy cel wycieczki obrał
sobie Malfoya, który założył cały ród w Wielkiej Brytanii.
Armand doskonale zdawał sobie sprawę, jak ważna była ambicja, by
osiągnąć cel.
— Chodzi ci o króla? — spytał, a Draco uśmiechnął się
krzywo, splatając ręce za plecami.
— Można tak powiedzieć.
Armand ponownie przytaknął, a Draco zastanowił się, czy nie
powiedzieć mu, iż czarodzieje już od dawna nie mieli królów ani
królowych. Stwierdził jednak, że właściwie nie miał po co. Nie
przyszedł na rozmowę o obecnej polityce.
— Wilhelm byłby dumny, widząc, jak nasza rodzina obrosła w
potęgę!
Draco musiał odwrócić głowę, by schować czający się w
kącikach ust kpiący uśmiech. Był zdania, że Wilhelm Zdobywca
prędzej padłby z przerażenia, niż kipiał z dumy.
— Widzisz tamten labirynt?
— Widzę.
— Trafiłeś kiedyś do posągu?
— Oczywiście! I to nie raz!
Draco mógł iść z zamkniętymi oczami, a i tak by trafił do
samego środka. Spędził w nim dużo czasu z przyjaciółmi wiele
lat temu. Dafne i Milicenta uwielbiały tam przesiadywać, dlatego
też całą grupą wędrowali po labiryncie nawet w nocy, kiedy
chciały pooglądać gwieździste niebo.
— Labirynt był pierwszą rzeczą, którą tu wybudowałem —
oświadczył z dumą, na co Draco zmarszczył brwi.
— A nie dwór?
Armand machnął dłonią jakby przecinał powietrze ostrym mieczem.
— Skądże! Dwór powstał później, ale labirynt... Labirynt był
prawdziwym dziełem. Długo się głowiłem, jak go stworzyć!
Powiedz mi, czy kiedykolwiek dotknąłeś dłoni anioła?
Draco wolał sobie tego nie przypominać. Do dziś pamiętał, jak
spadł z posągu i złamał rękę.
— Kiedyś próbowałem — odparł szczerze. — Jak byłem mały.
Później już nigdy.
Oczy Armanda zabłysły, a na twarz wystąpiła jawna satysfakcja.
— A więc siadaj i słuchaj — nakazał. — A kiedy już wszystko
usłyszysz, pójdź do labiryntu.
Draco usiadł na łóżku ze skrzyżowanymi nogami, a Armand
wyprostował się i zaczął swoją opowieść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz